Start wielkiego wyścigu „Azja Express” spadł na głowy uczestników niczym grom z jasnego nieba. Całkowicie zaskoczeni musieli wykonać pierwszą misję - koszmar każdego urlopowicza, czyli przepakować wszystkie niezbędne podczas miesięcznej podróży rzeczy do plecaka, który od tej pory będą musieli dźwigać na własnych plecach. Potem pary ruszyły w drogę. Niestety rzeczywistość na wietnamskich poboczach okazała się zupełnie inna niż słowa kultowej piosenki Karin Stanek pod tytułem „Autostop”. W pierwszym punkcie kontrolnym, znajdującym się nad zapierającą dech w piersiach zatoką Ha Long, na najszybsze trzy pary czekało pierwsze zadanie, podczas którego można było zdobyć amulet wart pięć tysięcy złotych. Walka z drapieżnymi rybami, tłumem wietnamskich handlarzy i wszechobecną wodą okazała się dla niektórych zbyt trudna. Przemoczeni do suchej nitki uczestnicy wyruszyli dalej w poszukiwaniu miejsca do spania i posiłku. Czy nocleg i kolacja były takie, jak spodziewali się głodni i zmęczeni autostopowicze? O świcie trzeba było ruszyć dalej, żeby walczyć o immunitet, który gwarantował awans do trzeciego odcinka i odpoczynek podczas kolejnego dnia wyczerpujących zmagań. Aby wygrać nie wystarczyło dojechać na metę, po drodze należało wykonać kolejną misję. Tylko jak przekonać zupełnie obcą osobę, żeby oddała część garderoby, nie mówiąc w jej języku i mając zaledwie dolara w kieszeni? W końcu wszystkie pary zameldowały się na mecie pierwszego etapu. Zwycięzcy odetchnęli z ulgą, a siedem pozostałych par zdało sobie sprawę, że muszą postarać się bardziej, ponieważ któraś z nich już niedługo pożegna się z największą przygodą w ich życiu.